Mieszczańska, skonstruowana za pomocą oniryczno-sentymentalnej narracji, najnowsza powieść Agnieszki Wolny-Hamkało to opowieść, w której każdy szczegół jest obdarzony osobnym głosem i dokłada do brzmienia całości wyjątkową barwę. Nie w imię realizmu, raczej w imię efektu estetycznego.
Pierwsze wrażenia łechcą czytelniczą próżność ? oto ciąg dalszy łabędziego śpiewu pokolenia, które nieuchronnie dobija czterdziestki, a myślami wciąż błądzi po rozległych krajobrazach smakującego watą cukrową dzieciństwa, wrocławskiej bohemy i nie tak dawnej, wygodnej, acz mocno chaotycznej młodości. Igła trafia na dobrze wyżłobiony rowek, z głośnika płynie sprawdzona melodia.
W 41 utonięciach, drugiej powieści Wolny-Hamkało, jest wszystko, co być powinno, aby sentymentalne apetyty i senne marzenia rówieśników zostały zaspokojone. Na pierwszych stronach mapują się dziecięce wspomnienia miasta, którego już nie ma, a które, nawet jeśli jest brudne, cuchnące, szarawe, kojarzyło się z beztroskim dzieciństwem. Są knajpiano-kawiarniane dysputy drobnomieszczańskiej inteligencji, towarzyskie koterie, karykatury środowiska artystycznego i intrygi wokół władzy na szczeblach renomowanej instytucji.
Ten stan zawieszenia, zadawania sobie fundamentalnych pytań z perspektywy kogoś, kto balansuje na pograniczu bycia nazywanym młodym lub starym, opisuje autorka:
Ich złudzenia mają urok źle oświetlonych lokali, gdzie gada się do późna o sztuce i miłości, ale język więdnie od tego w ustach, staje się wszechstronnie obcy, niezrozumiały. Aż w końcu zostaje z niego proch: frazesy, etykiety, recepty bez pokrycia. A jednak bohaterowie mówią do siebie, choć nie zawsze się porozumiewają. Ale nawet ta próba to dla nich jedyna szansa na więź, której można jeszcze nadać jakieś znaczenie.
Poetka buduje swój świat od podstaw. Tworzy plątaninę mniejszych i większych jednostkowych losów, przypadkowych gestów, pojedynków z tym, co wobec człowieka zewnętrzne, narzucone i sztuczne. Paweł Kozioł, recenzując poezję, Wolnej-Hamkało, pisał kiedyś tak: ?interesują mnie jednak nie popisy lingwistyczne, lecz kwestia dla konstrukcji tej książki chyba fundamentalna: fakt, że te zdania eksplorują sztuczny świat, plastikową rzeczywistość zamieszkiwaną przez maskotki. Autorka jednocześnie opisuje świat i czyni go wystawą zabawek i modeli, rzeczywistością sąsiadującą z torem miniaturowej kolejki?. I rzeczywiście, Wolny-Hamkało precyzyjnie odtwarza receptory, które ? zdawałoby się ? już od dawna zostały zepchnięte głęboko w odmęty pamięci. To klisze z dziecięcych wspomnień. Wydobywa smaki dzieciństwa, tandetę i codzienny eklektyzm lat dziewięćdziesiątych, jakby przypominała, że najsmaczniejsze kiedyś było to, co najbardziej trujące.
Lubiła osiedlowe sklepiki. Miały w sobie urok czegoś prowincjonalnego: kawałek starego świata. Za ladą w plastikowych przegródkach leżały posklejane galaretki w cukrze i wedlowskie czekoladki na wagę. Nad nimi piętrzyły się rolki papieru toaletowego, butle zielonego płyny do mycia naczyń.
Ktoś mógłby ocenić, że to, co sprawdza się w poezji Hamkało (zdrobnienia, detalizacja przestrzeni), w prozie balansuje na granicy kiczu. Na szczęście ta powieść jest niesiona przeplatającymi siebie historyjkami, stylem języka i nawet, jeśli momentami tworzą one zbyt koronkowy obraz, ostatecznie nie są w stanie jej przesłonić.
Ta różnorodność jest widoczna już w tomiku Inicjał z offu, w którym tropy z odmiennych rejestrów życia i literatury istnieją obok siebie, nie całkiem zlepione. Trochę anegdot, odwołań do codziennych, raczej niegroźnych i nieokreślonych przeżyć; trochę przyciągających uwagę obrazów i scen, powiedzmy, onirycznych, choć termin ten przestał chyba cokolwiek znaczyć we współczesnej literaturze. Pojawia się tu też rozgrywanie zdań na słownych i wyobrażonych asocjacjach, i właśnie w tę stronę podąża Wolny-Hamkało. Niemniej z czasem pełny dostęp do mostów między obrazami (panującymi nad wyobraźnią) będzie miała już tylko ona. Nawet jeśli brzmi to zbyt ryzykownie.
41 utonięć wpisuje się sprawnie w kontekst ostatnich awantur wokół kultury (choćby o spektakl Śmierć dziewczyny we wrocławskim Teatrze Polskim), pytania o finansowanie sztuki z państwowych pieniędzy, wyznaczania granicy ingerencji polityków (protesty wokół Golgota Picnic) i rozdrapywania niezagojonych rana narodowej tożsamości za pomocą przekazu artystycznego. Czy 41 utonięć zajmuje jakieś stanowisko wobec tych problemów? Zdaje się, że nie. Bohaterka wybiera rolę czujnej obserwatorki, kogoś, kto ten cały słodko-kwaśny świat, pełen absurdalnych konwenansów, tłumaczy po prostu za pomocą sprawdzonego w poprzednich książkach języka. To właśnie siła Agnieszki Wolny-Hamkało.