Fot. Agata Szuba

Fot. Agata Szuba

28

– Wiem, że masz taki mały problem – Łukasz spluwa na chodnik. Rozmazuje.

– O co chodzi tym razem? – łapię go za koszulkę. Nie chodzi o to, że źle mu życzę. Można powiedzieć, że się o niego martwię. Patrzymy sobie w oczy. Nie ma mrugania, bo to takie słabe jest. Łukasz zaczyna mówić, ale nie zaczyna mrugać.

– Bo ty pizda jesteś. Sobie za dużo wyobrażasz i wtedy nie wiesz czy coś się stało, czy nie. Nie wiesz co sobie wyobraziłeś zasypiając, a co zrobiłeś zanim położyłeś się do łóżka – kończy w momencie, w którym zaczyna padać deszcz. Chowamy się w drzwi.

29

Marek prowadzi samochód. Dlaczego? Przecież mózg mu wypłynął. Na trawie leżał. Nawet rzygałem po tym wszystkim i czuję posmak w ustach. Marek jedzie stanowczo za szybko. Za szybą migają znaki, że zjazd na Berlin. Berliner Ring jedziemy, ale czy nie jechaliśmy tędy miesiące temu? Marek trzyma łapy na kierownicy. Obraca kierownicą. Kieruje nami, a przecież powinien powoli wsiąkać w ziemię. Bez mózgu nie można przecież prowadzić samochodu, a jego mózg wypłynął z rozerwanej czaszki. Jego mózg poharatała kula. Pamiętam. Zapalam peta. Wdycham wszystko łapczywie. Wdycham stanowczo za szybko, nie za każdym razem się zaciągając. Pot kapie z mojej brody, dym wychodzi uszami. Za szybą już Wielka Brytania. Pagórki zielone i szare owce. Góra. Dół.

30

I wszystko od nowa. Ciągły repit – Łukasz drepcze nad blokiem, ale za nic nie chce schować się za horyzont.

31

Wyciągnięty kciuk zauważyłem. Resztę też, ale po chwili. Twarz ładna. Reszta ładnie ubrana. Włożona w ciekawe ciuszki. Przy nodze stojący plecak o pojemności 80 litrów. Granatowy. Stelaż wbudowany. Po prawej stronie pole golfowe z dołkami i bogatymi typami. Po lewej pagórki zielone i owce szare. Ona jest pomiędzy. Opakowana gustownie. Opakowana jak bombonierka imieninowa położona przy wódce i coli. Reszta śpi. Ja decyduję. Hamulec. Dwadzieścia mil do Londynu, a ona opakowana jak przesyłka z książkami.

– Gdzie jedziesz? – patrzę na opakowanie. Dziecko ze mnie ogromne. Spod rękawów wystaje ciało opalone. Okulary odbijają moją bladą twarz. Ona poprawia włosy.

– Widzisz wieżowce? Tam, wyrastają z horyzontu – pokazuje palcem, może nawet bardziej paluszkiem przed siebie. Przed sobą. Przede mną. Przed nami nie ma nic oprócz zieleni.

– Widzę – kłamię, nie mam innego wyjścia – wsiadaj! – ona potulnie słucha i wskakuje. Plecak zostawia przy drodze, pewnie był z tektury. Może nawet go tam nie było. Marka przerzuciłem do tyłu, na resztę chłopaków śniących o wódce smacznej i pomarańczach. Milczymy już dobrych kilka godzin. Od jej paluszka skierowanego w stronę zieleni nie było żadnego słowa. Włączyłem muzykę, żeby za bardzo siebie nie krępować, a ją może rozluźnić. Chciałbym, żeby mi o wszystkim opowiedziała. O pierwszym pocałunku. O pierwszym razie. O pierwszej wódce. O tym, dlaczego nosi okulary i czy to są plusy czy minusy. Jakiej słucha muzyki? Chętnie bym się tego dowiedział. Marek z tyłu mruczy sobie coś pod nosem, pewnie śni mu się kula rozrywająca mózg.

– Może jedziesz do L.A? – nie wytrzymuję i pytam. Cholera, jak mi warga lata w prawo i w lewo. Czasem do góry.

– Nie, jadę trochę dalej na zachód – słucham jej. Skupiony i pełen uwagi, słucham. Wiem, że kłamie. Dalej na zachód się nie da. Tam jest już tylko ocean. Stajesz jakby na samiutkim krańcu świata.

32

Nic się nie dzieje. Łukasz stoi. Ja dopalam papierosa. Słońce nie chce zajść

33

Chyba się w niej zakochałem. Mieszkamy całą bandą w północnym Londynie. Trzeba przeczekać zamiecie i huragany stojące nam na drodze. Do Kalifornii droga zasypana śniegiem i skuta lodem. Samolot przeleciał nad nami strasznie nisko. Huk uspokoił mnie trochę. Mieszkamy w domku stojącym pośród innych, podobnych do siebie domków. Pięter maksymalnie trzy i cegła chyba czerwona. Zbliżają się święta i przyozdobiłem Pawłem choinkę. Oprócz Pawła ozdobą jest część Marka. Ta część, która jednak wypłynęła z niego gdzieś w Niemczech. Nasze pierwsze wspólne święta. Usiedliśmy sobie całą ekipą i zaśpiewaliśmy kilka kolęd. Nawet Marek z choinki dawał trochę swojego wokalu. Wstaje z kieliszkiem i proponuje:

– Zaśpiewajmy razem coś Joy Division. Mogę zaproponować? Chyba, że macie jakiś pomysł na kawałek? – patrzę im głęboko w oczy. Po jej oczach tylko przejeżdżam.

– To proponuję?hmm? niech będzie Dead Souls – i zaczynamy śpiewać. Kolędować wszyscy razem, biorąc się pod ręce i bujając:

Someone take these dreams away
That point me to another day
A duel of personalities
That stretch all true reality
That keep calling me – they keep calling me
Keep on calling me – they keep calling me

Wychodzimy przed nasz domek. Razem z nią stoję, a z nieba śnieg na nas sypie. Ręce założyłem sobie z przodu. Zapętliłem. Ona stoi przede mną. Widzę dokładnie śnieg odkładający się na jej głowie. Główce. Jak tak stoję za nią, to zapominam powoli o Kalifornii. Wszystkie kręgi się kończą. Całe tłuste niebo nad stacją benzynową mam gdzieś, ale na pewno nie nad sobą.

– Fajnie, co? Myślałem, że jak nie ma na rozdrożach kapliczek, to śniegu też nie będzie – pierdolę głupoty i nic więcej. Nawiązuję kontakt. Nie mówię o dotyku, chodzi tylko o zwykłe komunikowanie, to chyba miłość.

– Lubisz mnie? – pyta z tym śniegiem na włosach. Muszę odpowiedzieć.

– Jakbym nie lubił, to bym nie gadał – kurwa mać, ale pierdolę od rzeczy. Zawsze tak samo, nic wprost. Uczucia zamknięte w tej pojebanej męskości. Tata nigdy nie mówił, że mnie kocha, najwyżej kazał wypierdalać z domu. Najwyżej, ale to już jest jakieś nacechowanie. Co najmniej nacechowanie, a to już blisko do uczuć.

– Jesteś dyplomatyczny – mija mnie i strzepuje z siebie śnieg. Na mnie wciąż pada. Siadam na schodach. Czuję na tyłku topniejący śnieg.

34

– Ty to się masz. Nabierz powietrza i patrz głęboko w słońce – Łukasz cały czas bawi się w mojego mentora. Uczy mnie jak żyć i jak nie zapomnieć o Kalifornii. Tak robi. Jak myślę o tym, że zaczął się o mnie martwić, to robi mi się miło. Fajne uczucie i tyle. Słońce na złość chowa się za chmurą. Najwidoczniej nasza mała psychodelia nie jest mu na rękę.

35

W nocy słyszałem jak chodziła po schodach. Słyszałem między oddechem swoim i jej. Te tupnięcia wsadzone między kropelki potu kapiące na podłogę. Wszystko w ciągłym ruchu. Oddechy. Kroki. Kapiący pot. Kilka kilometrów dalej helikopter szuka terrorystów. Kołuje nad dzielnicami kolorowych emigrantów. Podchodzę do drzwi i słucham jej kroków, jej oddechu. Czuję w sobie prędkość i rytm. Pulsowanie w sobie. Musi być w koszuli nocnej. Tej, w której jej piersi tak gładko wyglądają. Aureole wokół. Stąpa po dywanie. Ślady odciśnięte przez chwilę. Stoję przy drzwiach. Po prawej śpi Irlandczyk. Ona na schodach między łazienką a pokojem Ukraińców. Wiem, że dokładnie tam. W tym miejscu stoi, tak samo jak wiem, że helikopter krąży nad kolorową dzielnicą. Ucho dociskam do drzwi i przez chwilę słyszę tylko szumiącą krew w środku. Otwiera drzwi do toalety, a może do pokoju Irlandczyka. Nie wiem. Ślady za chwilę znikną z dywanu. I wchodzi. I nie wiem gdzie. Nie wiem co mogłaby robić w pokoju Irlandczyka. On zawsze pijany i nigdy ogolony. Będą się pewnie pierdolić. Rżnąć niemiłosiernie. Rozepcha ją i zabierze mi. Ona ugryzie go w ucho, a on zostawi ślady swoich rąk na jej pośladkach. Tak będzie. Przyciśnięty do drzwi – kucam. Helikopter cały czas buczy. Odbiegam od drzwi po papierosa. Staram się jak najciszej go odpalić. Zaciągam się dymem i słucham. Na razie cisza, nie słyszę nawet żarówki. Nic nie słyszę oprócz helikoptera i swojej krwi. Zaciągam się najmocniej, żeby usłyszeć jak w nią wchodzi. Przecież już wszystko jest jednoznaczne. Zerwał pewnie z niej koszulę, w której jej piersi są takie gładkie. Strzepuję popiół na ziemię, bo nie mam ochoty szukać popielniczki. Śladów na dywanie już nie ma. Jutro w jej pochwie też już nic nie będzie. Wypłucze ją, albo ktoś inny ją przeczyści. Pozbawi brudu jego kutasa. Zamieni na swój własny. Gaszę peta na dłoni. Staliśmy wtedy tak pod tym śniegiem, a ja pierdoliłem głupoty. Mam za swoje, teraz mogła wejść po schodach. Zapukać. Chyba się zakochałem.

36

Autobus wyjeżdża z miasta. Dzielnica przemysłowa z obskurnymi biurowcami i barakami. Czuję swój pot na sobie. Przede mną siedzą dziewczynki służące na co dzień w kościele. Czarna może być. Z tyłu siedzi dj z jednego z tych nocnych klubów. Krople uderzają w szybę. Opieram o nią głowę. Widzę kominy otoczone wianuszkiem czerwonych lamp. Mokra ulica odbija coraz rzadsze latarnie. Przysypiam. Głowa opada. Kierowca zatrzymuje się na jednym z ostatnich miejskich przystanków, później już tylko na żądanie. Ona wsiada. Ubrana tak jak lubię najbardziej. Wiedziała, że będę wracał ostatnim autobusem. Musiała. Siada koło mnie i przytula się jakby nigdy nic. Wszystko wydaje się całkowicie naturalne. Lampy są już tylko w autobusie, na zewnątrz ciemno. Bardzo. Nie rozmawiamy, w sumie to nawet nie mamy o czym. W końcu ten helikopter latał, a ona chodziła.

– Nie pierdoliłam się z Irlandczykiem. Nie pierdoliłam się też z Ukraińcami, a przede wszystkim nie pierdoliłam się tobą – mówi to wszystko, a ja jej nie wierzę. Siedzimy tak przy sobie dalej, ale ja się nie odzywam. Ciepła jest. Nawet bardzo. Ludzie zaczynają wysiadać. Zaczynają się też lampy. Jesteśmy już na miejscu – w pokoju na dziesiątym piętrze. Zaczynamy się całować. Nie ma w tym nic subtelnego. Od razu wsadzam język w jej usta. Z jednego okna widać hutę, a z drugiego elektrownię. Teraz ona wpycha mi swój język. Łóżko jest stanowczo za daleko, dlatego wpychamy sobie języki na środku pokoju. Do środka wpada światło jednego z tych wielkich osiedli. Liżę jej szyję i przyciskam ją do siebie. Chwytam za pośladki. Niech czuje mojego fiuta. Teraz, gdy większość krwi mam w penisie, zaczynam jej wierzyć. Wierzę, że nie kochała się z nimi wszystkimi. Wierzę w momencie, w którym wkładam jej rękę po bluzkę. Sięgam po pierś. Nie ma stanika. Wiedziałem o tym już wcześniej, ale teraz staje się to tak naprawdę ważne. Wiele zmienia i wiele ułatwia. Padamy na łóżko. Ubrania z niej ściągam. W sumie ściągam tylko spodnie z jej nóg i pośladków. Ona wpycha palce między włosy na mojej głowie. Spodnie rzucam za siebie, jak wiązankę na weselu. Jak zimną ziemię na trumnę, tak rzucam. Jej majtki oplatają kostkę prawej stopy. Rozkłada nogi i wygina się przy tym. Z jej szparki wypływa sperma. Pewnie resztki po Irlandczyku albo Ukraińcach. Wypływa i już jej nie wierzę. Po prawej huta, a po lewej elektrownia. Może na odwrót. Już jej nie wierzę.

Obudzony tym snem wstaję i zapalam od razu peta. Nie wierzę już w nic.

37

– Za bardzo ufasz dziewczynom, to twój błąd – Łukasz siedzi teraz na nowych schodach. Gada mi o tych laskach i gada, a przecież sam nie był nigdy z żadną. Chuj mnie obchodzi, że zaczyna brać za mnie odpowiedzialność. Tym to mnie wnerwił.

– Co ty możesz wiedzieć, co? Odwal się ode mnie – patrzę mu w oczy, o on w odpowiedzi dmucha mi dymem między oczy. Uderzam go z główki.

– Wal się – wcale mu źle nie życzę. Można powiedzieć, że się o niego martwię, ale tym tekstem mnie zdenerwował i to bardzo. Krew kapie mu z nosa na schody. Słońce prawie jakby zachodziło, a może tylko udaje.

38

Siedzę w tym pokoju i piję kawę cały czas. Palę też resztkę polskich fajek. Nade mną znowu puścili samoloty. Buczą i wylatują z niskich chmur. Nie rozmawiałem z nią już od kilku dni. Nawet jej nie widziałem. Nie muszę wychodzić z pokoju. Mam tu wszystko. Mam siebie.

39

Kalifornia (ang. California) – stan na zachodzie USA, nad Oceanem Spokojnym. Najludniejszy i najbogatszy oraz trzeci pod względem wielkości stan USA. Na północy graniczy ze stanem Oregon, na wschodzie ze stanami Nevada i Arizona, a na południu z Meksykiem – ze stanem Baja California. Na terytorium stanu występują ułożone południkowo pasma górskie, przedzielone płaską Doliną Kalifornijską. Na południowym wschodzie występują pustynne wyżyny i kotliny. Leżąca na terenie stanu Dolina Śmierci (86 m p.p.m.) jest najniższym punktem w USA.W okresie pierwszych kontaktów z Europejczykami Kalifornię zamieszkiwały ludy: Pomo, Costanoan, Yokuts, Chumash, Mohave (nie mylić z Mohawkami) i Serrano, mówiące językami: na-dene, tano, penutian i hokan-siu.

Kobieta – określenie osobnika płci żeńskiej z rodzaju Homo. Kobieta różni się od mężczyzny budową morfologiczną i anatomiczną oraz zachowaniem. Kobieta jest zdolna do rozrodu przez cały rok, co wyróżnia ją spośród większości samic ssaków.

W necie znajduję swoje obsesje.

40

Patrzymy na swoje oczy. Ja na jej, a ona na moje. Wymieniamy się spojrzeniami, jak kartami NBA. Lato, jesień, zima i wiosna. Tak w kółko. Na okrągło tak. Trzymamy się za dłonie, tylko po to by je później puścić i chwycić na nowo. Nad nami helikoptery, samoloty odrzutowe i mnóstwo chmur. Po prawej spalona stacja jest i nasze pierwsze ofiary. Po lewej Marek w lesie leżący i puszczający w glebę soki. Samochód przed nami. Stoi. Już pusty. Dłonie jej chłodne mam teraz przy sobie i czuje się z nimi pewniej, bo w sumie nie mam innego wyboru. Nie miałem tak naprawdę go nigdy. Nawet jak strzelałem Markowi z tego pistoletu, to czekałem na pewność jej zimnych dłoni. Śnieg stopniał. Zapomniałem o spermie wyciekającej z jej cipy, bo w sumie innego wyboru znów nie miałem. Po prawej huta, a po lewej elektrownia. Języki splecione. Kładę ja na zimnej masce samochodu i mocno wchodzę. Znów innego wyboru nie miałem. Biorę swoim fiutem odpowiedzialność za nią. Słuchałem jej wtedy i nawet próbowałem nie wierzyć. Jak chodziła między Ukraińcami i Irlandczykiem. Próbowałem jej wtedy nie wierzyć, ale teraz uwierzyłem. Innego wyboru nie miałem. Tak samo jak wsiadłem do tego samochodu wtedy i tak samo jak za zatrzymała mnie jej wyciągnięta ręka. Cały ten fatalizm. Teraz fatalistycznie pakuje się w nią. Tak samo wpakowałem się w całą Kalifornię. Te wszystkie kręgi i pistolet odpalony w ustach Marka. Łukasz wiedział, że to wielka lipa jest. Dlatego umarł. Deszcz wtedy siąpił z nieba, a on obwinął się razem z tym samochodem wokół drzewa. Jej pośladki leżą na tej zimnej masce. Na tej masce narysowana jest mapa Kalifornii. Jeździ po niej swoim tyłkiem, a ja miedzy je nogami jestem. Żadna Kalifornia nie jest ostatnia Kalifornią. Pamiętajcie o tym wszyscy aniołowie i wszyscy sędziowie. Wystrzegajcie się tego. Żadna Kalifornia nie jest ostatnia Kalifornią. Jej pośladki na masce z Kalifornią, a ja między jej nogami.



Michał Krawiel ? rocznik 84, nie ma pracy, mieszka we Wrocławiu, pochodzi z Warmii, publikował papierowo i elektronicznie. www.ermland.blogspot.com.

Jak słusznie zauważono, tekst został opublikowany w piśmie literackim „Red.”. Najnowsze ustalenia mówią jednak, że tylko we fragmentach.

Część pierwsza Kalifornii? Tutaj, mejt.